sobota, 28 czerwca 2014

Dziewiętnaście

Chciał olśniewająco, to dostanie! Zdecydowałam się na czarną sukienkę do połowy uda, cieliste rajstopy i niebotycznie wysokie, czarne szpilki. W uszy wpięłam maleńkie cyrkonie, a na szyi zawiesiłam wisiorek pasujący do kompletu. Włosy upięłam w pozornie niedbały kok, z którego perfekcyjnie wypadało kilka zakręconych kosmyków- pracowałam nad tym ponad dziesięć minut! Pomalowałam oczy eyelinerem, rzęsy podkręciłam tuszem, a usta pociągnęłam czerwoną szminką. Uśmiechnęłam się do lustra, zadowolona z końcowego efektu. Perfumami wypsikałam się tak, jak tylko można było  na jeden raz i już pięć minut później stałam przed drzwiami naprzeciwko moich. Z wnętrza dobiegała cicha muzyka i donośne rozmowy. Evgeny otworzył drzwi i hałas stał się głośniejszy. Nie wpuścił mnie do środka, tylko patrzył jak zaczarowany z szeroko otwartymi oczami. Przygryzłam dolną wargę, nieco speszona jego spojrzeniem.
- Wystarczająco olśniewająco?- zapytałam, lecz odpowiedziała mi głucha cisza z jego strony. Był ubrany w czarne spodnie, marynarkę tego samego koloru i granatową koszulę.- Wiesz, trochę ścierpły mi ręce.- wskazałam głową na dzierżone przez siebie prezenty dla Aleksjeja.- Masz cały wieczór, jeszcze się napatrzysz…- dodałam, przestępując z nogi na nogę. Sivozhelez zamrugał kilkakrotnie.
- Jezu, przepraszam. Ładnie wyglądasz.- odezwał się zaczerwieniony aż po koniuszek nosa.
- Ładnie?- prychnęłam.- To jedyne, co masz mi do powiedzenia?
- Ładnie to w moim słowniku o poziom wyżej niż olśniewająco- wytłumaczył, prowadząc mnie do salonu. W pomieszczeniu na kanapach siedzieli już prawie wszyscy gracze Zenitu, w tym rozradowany solenizant- Aleksjej Werbow. Była też Tanja, kilkoro młodszych członków sztabu i znajomi Aleksjeja spoza klubu. Teraz już wiedziałam, czemu przyjęcie nie mogło się odbyć u jubilata- zaprosił chyba ze trzydzieści osób! Moje mieszkanie nie było za duże- zmieściłyby się tam może ze cztery osoby, nie więcej. Rudobrodemu dostała się jednak przebudowana willa z dwoma piętrami, co w bloku było dość osobliwym zjawiskiem. Salon był na tyle duży i było w nim na tyle mało sprzętów, że mógł pomieścić wszystkich gości.
- Cześć wam!- przywitałam, się, a wszystkie głowy jak jeden mąż odwróciły się w moją stronę i uniosły brwi w zdziwieniu. Vołkov zagwizdał cicho, za co został skarcony przez kobietę siedzącą obok niego, najprawdopodobniej dziewczynę.- Gdzie jest nasz łysiejący jubilat?- zapytałam nieco zakłopotanym tonem, a Aleksjej zeskoczył z kanapy i przelawirował do mnie przez siedzących gości.
- Trochę przesadziłaś z tym olśniewająco. Skradłaś mi całe zainteresowanie!- powitał mnie szeptem.- A za Łysego masz bardzo dużego minusa- dodał groźnie.
- Tyle lat, ile włosów zostało ci na głowie- przytuliłam go z całej siły, a siedzący najbliżej Kobzar parsknął głośnym śmiechem.
- Czemu mu tak źle życzysz? Dyszka to wbrew pozorom bardzo niewiele…- odezwał się, co wywołało głośną salwę śmiechu. Zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Dawaj już ten prezent i nic więcej nie mów!- poprosił roześmiany Werbow. Wręczyłam mu alkohol i opakowaną w kolorowy papier książkę. Butelkę od razu odłożył na stół i począł rozdzierać ozdobny materiał. Jego twarz rozjaśniła się, gdy zobaczył biografię swojego ulubionego sportowca.
- Z tej perspektywy to jesteście nawet podobni!- zauważyłam, lecz chłopak zlekceważył moją uwagę i uściskał mnie tak, że aż rozbolały mnie żebra.
- Dzięki Mila! Będę wreszcie miał co czytać.- ucieszył się i popędził do pokoju położyć prezent razem ze wszystkimi innymi.
- Cześć wszystkim!- odezwał się głos za moimi plecami. Odwróciłam się i spojrzałam na Matta. Mimo wysokich obcasów, on nadal przewyższał mnie co najmniej o głowę. Był ubrany w niebieską koszulę i czarne spodnie, na szyi luźno zawiązany czarny krawat. Wyglądał jakby urwał się z reklamy najlepszego biura w mieście, takiego w którym pracują sami przystojni biznesmeni. Zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się ciepło, lecz w jego oczach było coś takiego, że zmiękły mi kolana. Odwzajemniłam uśmiech i usiadłam na kanapie, głośno wdychając powietrze. Jak to możliwe, że zaledwie jednym spojrzeniem był w stanie sprawić, że zapominałam o bożym świecie? Odkąd przyjechałam do Kazania kryłam się przed samą sobą- ten facet działał na mnie jak najsilniejszy narkotyk. Za każdym razem, gdy pojawiał się w pokoju nie mogłam skierować myśli na inny tor, ciągle zerkałam na niego kątem oka i modliłam się, żeby tego nie zauważył. Zbywałam go ciągle półsłówkami, uciekałam w celu załatwienia rzeczy, które nie mogą czekać. Gdy się do mnie odezwał, tętno nagle przyspieszało, a serce zaczynało bić mocniej. Zachowywałam się jak piętnastolatka, która wzdycha jak opętana do kolegi ze starszej klasy. Ale czy właśnie nie tym był Matt? Typem przystojniaka z ostatniej klasy liceum, uosobieniem moich młodzieńczych marzeń.
- Jak się bawisz?- zapytał Maxim, jak zwykle zatroskanym tonem. Zachowywał się jak mój wierny pupil, był zawsze na każde zawołanie i bez względu na wszystko był gotowy mnie bronić, w każdej sytuacji.
- Całkiem nieźle, a ty?- odparłam zdawkowo. Ciągle wodziłam wzrokiem za tym cholernym Andersonem, który jak gdyby nigdy nic rozmawiał sobie z żoną Kobzara.
- Na razie trochę dennie. Zatańczymy?- uniósł zabawnie brwi, kłaniając się i wyciągając rękę w moją stronę. Przygryzłam dolną wargę. Przecież rozmawialiśmy już o tym wiele razy- nie było szans na to, abyśmy byli parą, przynajmniej nie w tym świecie. Zresztą, jak sam Maxim powiedział, że to co czuł: „to na pewno nie była miłość.” Michajłow zauważył moje wahanie i uśmiechnął się rozbrajająco.- Spokojnie, zatańczymy przyzwoicie, jak para przyjaciół. Dasz się skusić?- ukazał rząd białych zębów, a ja wreszcie uśmiechnęłam się całkiem szczerze i dałam się pociągnąć na parkiet. Wokół tańczyło już kilka innych par- salon Sivozheleza był naprawdę duży. Splotłam Maximowi ręce na szyi.
- Będziemy się tak bujać w rytm romantycznej piosenki?- zapytałam i dałam się obrócić o trzysta sześćdziesiąt stopni.
- A czemu nie? To nie przystoi zwyczajnej parze przyjaciół?- zapytał, a ja zaśmiałam się i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Jak on mógł sobie jeszcze żartować ze swojego położenia?
- Podle się czuję pozostawiając cię w tej „strefie przyjaźni”.- wyżaliłam się, na co on parsknął głośno.
- To w sumie nie jest takie złe. Gdybyśmy byli razem, to pewnie byłbym bardzo zazdrosny o tych wszystkich adoratorów kręcących się wokół ciebie.- wyszeptał mi do ucha. Instynktownie wyczułam, że się uśmiecha.
- Jakich niby adoratorów?- zdziwiłam się, rozglądając  po sali.- Nie widzę tutaj nikogo, kto byłby moją osobą zainteresowany.
- Krążą dookoła ciebie jak planety wokół słońca!- powiedział, wznosząc oczy do nieba.
- Trafiło do mnie to poetyckie porównanie- przyznałam, z uznaniem kiwając głową. Piosenka się skończyła, a Maxim wypuścił mnie ze swoich objęć.
- Idź, podbijaj świat i łam serca jak herbatniki- poradził, a ja przytuliłam go z całej siły.
- Przepraszam, że tak przeze mnie cierpisz.
- Jestem chłopak ze stali, pamiętaj! Zresztą, to nie ja tu jestem najbardziej pokrzywdzony- odparł ze smutnym uśmiechem i zniknął wśród wirujących par, zanim zdołałam go o cokolwiek zapytać. Skonsternowana udałam się do kuchni po szklankę wody. Co Maxim miał na myśli? Już miałam się wycofać w drzwiach, gdy zobaczyłam Matta opierającego się o kuchenny blat. Przełknęłam jednak głośno ślinę i wzięłam głęboki oddech. Bardzo głęboki.
- Jak się bawisz?- zapytałam, starając się na niego nie patrzeć. Z nadmiaru emocji zamiast wody zrobiłam sobie drinka.
- Świetnie. Tylko karaoke brakuje- zaśmiał się, a z salonu dobiegł głośny ryk Werbowa „Ludzie, czas na karaoke!”. Spojrzeliśmy po sobie i parsknęliśmy głośnym śmiechem.
- No to wykrakałeś- zganiłam go, odłożyłam szklankę i razem podążyliśmy przypatrywać się rozwijającemu się konkursowi piosenki.
Był cały repertuar T.A.T.U, było dużo rosyjskich piosenek, które słyszałam pierwszy raz w życiu, dużo angielskich hitów, do których śpiewania palili się wszyscy już nieco podchmieleni goście. Lecz gdy usłyszałam „Every breath you take”, to nie mogłam zrobić nic innego jak znaleźć Evgenego i niemalże siłą zaciągnąć go na scenę.
- Musisz to ze mną zaśpiewać!- prosiłam, ciągnąc go niczym małe dziecko za rękaw koszuli.
- A sama się boisz?- zapytał kpiąco, ciągle się opierając, bardziej chyba dlatego, że chciał mi zrobić na złość, niż w wyniku własnej nieśmiałości.
- Bardzo. Chodź, rozwalimy tę scenę!- wykrzyknęłam, a on wreszcie dał się pociągnąć na środek parkietu, czyli właśnie „scenę”, na której popisywali się wszyscy siatkarze Zenitu i kilka innych osób.
- „Every step you take, I’ll be watching you.”- wziął od Werbowa mikrofon i włączył się w środek piosenki. Zawtórowałam mu, a widownia zareagowała z dzikim piskiem. Zapomnieliśmy o obserwujących nas ludziach, po prostu bawiliśmy się tylko we dwoje. Wygłupom nie było końca, nawet po dwóch następnych piosenkach nikt nie chciał nam odbierać mikrofonu. Spojrzałam kątem oka na Wiewióra. Patrzył wprost na mnie, zupełnie nie zawracając sobie głowy tekstem „Hey Jude”- znał go przecież na pamięć. Uśmiechnęłam się szeroko w odpowiedzi na jego spojrzenie.
***
Wszystkie kobiety są takie same. Kokietują, próbują, udają niewiniątka, trzepoczą rzęsami, a potem BACH! I nagle stają się bezwzględnymi sukami, którym na niczym nie zależy. Każda jest taka sama jak poprzednie. Nie zależy im na niczym, tylko na powiększaniu swojej próżności. Na drogiej biżuterii, na czułych słówkach i na satysfakcji, że ma się garść facetów na każde skinienie. Ze złością patrzyłem jak Mila okręca sobie Evgenego wokół palca. Nie widziała, jak patrzył na nią cielęcym wzrokiem, jak czekał na jej pierwszy krok? Męczył się już tak chyba od roku, a ona nadal była nieczuła na wszystkie gierki. A Maxim? Maxim zerkał teraz na nią ze smutnym uśmiechem, bo wiedział, że nigdy nie będzie jej miał. Takiej kobiecie nie wystarczy dobry i kochający chłopak. Żadnej nie wystarczy. Bo one po prostu mają to do siebie, że kiedyś muszą wszystko zepsuć.
Patrzyłem na nich i rozmyślałem. Analizowałem każdy jej gest- prawie każdemu mężczyźnie zapierała dech w piersiach, ja ledwo co ustrzegłem się przed jej niezaprzeczalnym urokiem. Pragnąłem jej fizycznie, to prawda. Ale nie miałem zamiaru poddać się uczuciom- nigdy się nim nie poddawałem. Działał tylko instynkt, a potem satysfakcja z wykonania kolejnego zadania- niech wie, jak to jest być porzuconym. Jak to jest, gdy ktoś okręca się wokół palca, szepcze czułe słówka, zapewnia o swojej miłości… A potem znika, znika zostawiając pieprzoną kartkę na stoliku z bezsensownym napisem w stylu: „Przepraszam, ale nie potrafiłam Cię pokochać…”
Ta dziewczyna miała dar, to prawda. Była tak niesamowicie piękna, delikatna jak kruchy kwiat, którego łodygę może złamać podmuch wiatru. W oczach jednak czaiło się coś co pokazywało, że wiele przeszła i że jest gotowa na więcej, że rzuca wyzwanie losowi. Nie potrafiłem nazwać tego inaczej, więc określiłem mianem bezwzględności. Udawała zagubioną lepiej, niż niejedna słynna aktorka. Zachowywała się jak dama, często oblewała się rumieńcem i przygryzała dolną wargę. Wiedziałem jednak, co kryje się pod tą kruchą powłoką- wyrafinowana, podła istota, która jest gotowa zdeptać tysiące męskich serc w drodze do celu. Bo one wszystkie były takie same. Żadna piękna kobieta nie była dobrą dziewczyną. Byłem na siebie zły, że muszę to zrobić Evgenemu- był moim dobrym kumplem, chociaż ostatnio się od siebie odsunęliśmy. Może to i lepiej- po tym co dzisiaj zrobię, nie będzie odczuwał tak wielkiego zawodu. Ale musiałem go ochronić. Ochronić przed kobietą, która była gotowa złamać mu serce w każdej chwili.
***
- Mogę panią prosić do tańca?- pojawił się za moimi plecami zupełnie znikąd, jakby wynurzył się z pustej przestrzeni. Odwróciłam się na pięcie i nieco się przeliczyłam- twarz Matta znajdowała się naprawdę blisko. Rozejrzałam się dookoła. Sivozhelez zniknął gdzieś w tłumie, a Maxim rozmawiał z Werbowem w rogu sali. Wzięłam głęboki oddech. Przecież raz się żyje, prawda? - koniec z tym cholernym poczuciem winy i myślenia, co inni powiedzą. Najwyższy czas przestać się bać. Chwyciłam jego dłoń i dałam zaciągnąć się na środek parkietu. Była już chyba druga nad ranem, a większość towarzystwa bawiła się w najlepsze, chybocząc się niemrawo w takt muzyki albo popijając z radością kolejną szklaneczkę whiskey czy innego trunku. Splotłam Andersonowi ręce na karku i aż przymknęłam oczy na zapach jego niesamowitych perfum.
- Wyglądasz dzisiaj jak anioł- wyszeptał mi wprost do ucha, a ja usłyszałam każdy dźwięk wypływający z jego ust, mimo muzyki w uszach muzyki, która i tak grała zdecydowanie ciszej niż wcześniej. Podniosłam wzrok.
- Ty też niczego sobie- odparłam ze ściśniętym gardłem, siląc się na głupkowaty uśmiech. Matt przewrócił wesoło oczami i ciągle patrzył na mnie jak w obrazek. Z oczu przeniósł powoli wzrok na usta. Przełknęłam ślinę.
- Skoro tak, to bylibyśmy całkiem niezłą parą- błysnął uśmiechem, a moje serce zjechało jak kolejka górska gdzieś w okolice żołądka. Anderson chwycił delikatnie mój podbródek, zadrżałam pod wpływem jego dotyku. A on uśmiechnął się tylko tym swoim perfekcyjnym uśmiechem i najzwyczajniej w świecie mnie pocałował- długo i bardzo namiętnie. Odwzajemniłam gest, wplatając mu palce we włosy. Nagle rozległ się niesamowity huk. Odskoczyliśmy od siebie i spojrzeliśmy w tamtą stronę. Zmrużyłam oczy i zobaczyłam nieruchomego, patrzącego w przestrzeń Sivozheleza, któremu szklanka wypadła z dłoni. Był aż tak pijany, e nie potrafił utrzymać naczynia w ręku? Wszyscy odwrócili się w jego stronę, zrobił się straszny harmider. Ktoś pobiegł do kuchni po zmiotkę i szufelkę, aby goście nie pokaleczyli się o odłamki szkła.
- Chodźmy stąd- szepnął Matt, ciągnąc mnie delikatnie za rękę. Podążyłam za nim, nadal pod wyraźnym wpływem wcześniejszego pocałunku. Wyszliśmy na dwór- uderzył nas chłód listopadowej nocy. Matt przyjrzał się sceptycznie moim gołym ramionom i powolnym ruchem zdjął z siebie marynarkę, zostając przy tym w samej koszuli.
- Zamarzniesz- zaszczękałam zębami, odmawiając przyjęcia kurtki.
- Ty prędzej.- odparł, kładąc mi płaszcz na barkach. Owinęłam się nim szczelniej i spojrzałam w rozgwieżdżone niebo.
- Pięknie- wyszeptałam, w połowie do niego, a w połowie do siebie samej. Matt podążył za moim spojrzeniem i również spojrzał w górę. Skrzywił się.
- Słabe- mruknął obojętnie, rozglądając się wokoło.
- Słabe?!- powtórzyłam, ganiąc go wzrokiem.
- Nic mnie już nie zachwyca, odkąd zobaczyłem w Chicago pewną brązowooką dziewczynę.- wzruszył ramionami, a ja spłonęłam rumieńcem.
- Musiała być wyjątkowa- pokiwałam głową z zastanowieniem, a chłopak machnął ręką.
- Dobra dupa, to tyle- odparł, a ja wydałam z siebie zduszony pisk i uderzyłam go pięścią w ramię. Chłopak roześmiał się głośno i korzystając z okazji, chwycił mnie w pasie.
- Panienka wybaczy tę nagłą zmianę tematu, ale wydaje mi się, że przerwano nam w bardzo ważnym momencie- wymruczał szarmancko, a ja zmrużyłam oczy.
- Doprawdy nie wiem, co paniczowi wydało się tak bardzo ważne- odparowałam i uwolniłam się z jego uścisku.- Proszę mi wybaczyć, muszę wracać na przyjęcie- dodałam i odwróciłam się na pięcie. Anderson chwycił mnie za rękę i obrócił o sto osiemdziesiąt stopni.
- Przepraszam, ale jest panienka zbyt uzależniającą istotą, abym teraz pozwolił jej odejść- odpowiedział i przyciągnął do siebie, tak blisko, że mogłam policzyć wszystkie wesołe ogniki w jego niebieskich oczach. A potem pocałował, tak naprawdę, jak jeszcze nikt inny. Gdy wreszcie oderwaliśmy się od siebie oblizałam wargi, aby ponownie poczuć smak jego ust.

- Idziemy do mnie?- zapytał, a moje serce nagle przyspieszyło. Na to pytanie nie mogło być innej odpowiedzi.
__________________________________________________________________
Kto się tego spodziewał RĘCE W GÓRĘ! :D
Mam nadzieję, że nikt i właśnie rozpętałam burzę :)
Wakacje, wakacje, wakacje. W ogóle ich nie czuję. Bo ja uwielbiałam swoją szkołę i swoją klasę. I boję się zmian. A teraz nowe miasto, nowa szkoła, nowi ludzie... Jestem przerażona. I boję się jeszcze, że do tej wymarzonej szkoły się nawet nie dostanę.
A moje życie uczuciowe znowu wróciło do zwyczajnego stanu, czyli stanu TOTALNEJ PUSTKI. A było tak miło, sympatycznie, ciekawie i inaczej. A teraz została mi tylko gorycz i duma, której za Chiny nie pozwolę urazić. Bo ja jestem dumna i mam swoje zasady, cholera jasna!
Bo to zawsze tak jest, że to niby ja się nakręcam i wszyscy mi wmawiają, że coś rzeczywiście jest na rzeczy, ja zaczynam zauważać zalety takiej sytuacji, a potem się okazuje, że kuźwa jedno wielkie nic i urojenia. Już lepiej jest trzymać nieświadomie kogoś w tym friendzonie, mówię Wam.
To u mnie. a co u Was? :)
Jesteście zaskoczone takim rozwojem wypadków? Szczęśliwe, wściekłe, zdumione, obojętne? :D Zostały nam jeszcze 3 części i epilog, którego nie ruszyłam od prawie dwóch miesięcy. Postaram się to ogarnąć niedługo :)
Buziaki i do następnego :*

8 komentarzy:

  1. Uwielbiam Andersona i podoba mi się, że mogę go zobaczyć w innej wersji niż sama sobie go wyobrażam :P bo mam nadzieję, że nie jest on takich facetem jak go tutaj opisałaś :D myślę, że Emilia zmieni nastawienie Matta do kobiet przynajmniej taką mam nadzieję a na sam koniec ona będzie z Evgeny bo inaczej sobie tego po prostu nie wyobrażam ! Szkoda mi Sivozheleza biedaczysko musiał na to wszystko patrzeć. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam ! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do frienzona... Ja się nie wypowiadam na ten temat, bo według innych powinnam być z moim przyjacielem już o 1 gimbazy.. A teraz idę do drugiej liceum. Stanowczo trzymam się zdania, że jesteśmy przyjaciółmi, którzy żyją we własnym świecie i niech się nikt w to nie wpier**** ;>

    Co do rozdziału... Mam przeczucie, że ten "zły" przyjaciel to nie jest Matt.. Lubisz nas zaskakiwać, a to by było zbyt przewidywalne... ( w ogóle zrobiłam sobie tipsy i teraz nie umiem pisać xD ). Mam jednak szczera nadzieję, że Mila się opamięta, bo nie widzę ją z Andersonem.. Team Wiewióra ! ;>

    OdpowiedzUsuń
  3. A się porobiło;/ Ja już od poczatku pana Matta nie lubiłam i nic się raczej w tej kwestii nie zmieni xD Chyba już na starcie źle ocenił Milę. Ja tak jak koleżanka powyżej jestem w #Team Wiewióra ;) Mam nadzieję, że gdy skończysz to opowiadanie zaczniesz nowe bo bardzo lubię styl w jakim piszesz.
    Pozdrawiam;>

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam jednak nikłą nadzieję, że nasza "panienka" wybierze pewnego rosyjskiego reprezentanta, bo osobiście co do Andersona nie mam za grosz przekonania. Zobaczymy jak to będzie przy kolejnych rozdziałach, na które czekam z niecierpliwością.
    Pozdrawiam
    Vea
    www.siatkarskie-miniaturki.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Tylko nie to!

    OdpowiedzUsuń
  6. Anderson. Wyjdź. Stąd. I. Nie. Wracaj. Zbyt. Prędko. Bo. Jestem. Na. Ciebie. Mega. Wkurwiona. KROPKA!

    Myślałam, że Mila jednak zdoła sie mu oprzeć. Nadal mam taką nadzieję, że w ostatnim momencie powiem mu głośne i wyraźne NIE. Nie chcę, żeby Rudy cierpiał jeszcze bardziej niż teraz, a tak będzie jeśli się dowie, ze Mila spędziła z Andersonem noc.
    Pozdrawiam :**

    OdpowiedzUsuń
  7. Eh, no Anderson to nie będzie mój ulubiony bohater :(
    Szkoda mi Evgenego, bo to mój taki promyczek w tym opowiadaniu. Mam nadzieję, że jednak Mili nie wyjdzie z Mattem, może jestem nie miła, ale kurczę no. Wykreowałaś Andersona na takiego hmm złego bohatera i no sama rozumiesz :)
    Czekam na następny i zastanawiam się jak to zakończysz ;)
    Zapraszam również na prolog mojej historii eternalantidote.blogspot.com
    :)

    OdpowiedzUsuń